W 2010 postanowiliśmy się wybrać (no dobrze, "postanowiliśmy" to zbyt duże słowo. Nika, która tamtego lata (teraz nie jest o wiele lepiej ale zawsze jakiś postęp) cierpiała na wyjątkowo silną fobię przed lataniem wymusiła na Rafciu wakacje samochodem. No bo przecież samochód jest taki bezpieczny i pewny, prawda?) do Chorwacji i Czarnogóry ( do Montenegro nigdy nie dotarliśmy ale wszystko po kolei). Planowaliśmy także spędzić te wakacje pod namiotem i jak najtaniej się uda.
Wzięliśmy Wolfa (dla niewtajemniczonych- samochód Niki), spakowaliśmy się i zadowoleni wyruszyliśmy w drogę. Zatrzymaliśmy się w Wiedniu, gdzie mieliśmy spędzić noc na polu kempingowym. Zapłaciliśmy za parking i miejsce i wybraliśmy się zwiedzać miasto.
Jak wróciliśmy (późno) na pole kempingowe, niebo zaczęło wydawać z siebie niezadowolone pomruki. Nika (tamtego lata cierpiąca także na fobię przed burzami- to nie uległo zmianie do dziś) zatem kategorycznie odmówiła noclegu w tamtym miejscu. Żeby skrócić tą opowieść, która mogłaby być o wiele dłuższa, napiszę tylko, że spędziliśmy pół nocy jeżdżąc po Wiedniu, pięć razy wracając do Czerwonej Dzielnicy (ale przynajmniej zobaczyliśmy miasto z każdej strony, prawda?) tylko po to, żeby nad ranem zameldować się w Hotelu Best Western.
Rafcio pewnie pocieszał się tym, że jak już dojedziemy na Krk(nasze pierwsze docelowe miejsce w Chorwacji), to nasz budżet zostanie trochę odciążony, bo spędzimy romantyczne parę dni pod namiotem. Biedak nie wiedział jeszcze jak bardzo się zawiedzie.
Z Wiednia pojechaliśmy do uroczej miejscowości Ptuj na Słoweni, nie mieliśmy tam większych przygód. Za to dość oryginalnie zaczął się nasz pobyt w Chorwacji. Jechaliśmy dość szybko autostradą, przejeżdżaliśmy przez most, Rafcio zaczął wyprzedzać jakiś samochód, jednak Wolf ewidentnie nie czuł się na siłach, bądź po prostu nie miał ochoty się wysilać i zamiast zwinnie wyminąć przeciwnika po prostu stanął. Po paru godzinach (Zadowolony Wolf został odholowany, my przez kilka godzin jechaliśmy stłoczeni z kierowcą holownika) okazało się, że Wolf miał trochę racji z obrażaniem się na nas- to my nie naładowaliśmy mu akumulatora.
Tego samego dnia, a raczej już wieczora, wyruszliśmy na Krk i Wolf ewidentnie chciał nam pokazać (a może w ten sposób przeprosić za wcześniejsze lenistwo?) swoją wojowniczą naturę i zapolował na sarnę. Dobrze, że akurat jechaliśmy wolno, bo inaczej pewnie to na Krk skończyłaby się nasza wyprawa. Wolf doznał kilku obrażeń, niestety sarna poniosła obrażenia śmiertelne.
Zmęczeni (szczególnie Rafcio), znaleźliśmy pole kempingowe. Rafcio rozbił namiot i położyliśmy się spać. Nika na początku byla pełna zapału- przecież nie ma nic bardziej romantycznego niż noc pod namiotem, nieprawdaż?Zapał ten przeszedł jej ok. 4 nad ranem, kiedy do namiotu dostały się owady (Nika nie przepadała tego lata za owadami- to również nie uległo zmianie). Rafcio, obudziwszy się o 7 nad ranem ze zdziwieniem stwierdził, że jego przyszła żona spędziła noc w Wolfie( Nika natomiast woli na to patrzeć z innej strony- przecież ktoś musiał pocieszyć Wolfa po wypadku)
Oczywiście, jak można się domyślić, z wizji taniego wypadu "pod namiot" nic nie wyszło i resztę pobytu w Chorwacji spędziliśmy w wynajętych apartamentach lub b and b. Najbardziej podobało nam się w Zadarze, gdzie spędziliśmy kilka dni. Jednak, nieufni wobec robiącego nam numery Wolfa, nie dojechaliśmy do Czarnogóry(czego do dziś żałujemy). Droga powrotna na szczęście nie obfitowała w żadne przygody i udało nam się zobaczyć Budapeszt.
A Wolf szczęśliwy wrócił do swojego domku.