Wczoraj cale przedpoludnie padalo, wiec Rafcio, zmeczony przedwczorajszym
dniem postanowil sie zdrzemnac (dzis natomiast drzemala Nika po wczorajszych tancach). Ja natomiast, gdy tylko ujrzalam slonce z radoscia wybieglam na plaze w duchu chichoczac z mojego
meza(jak to wspaniale brzmi!!Nadal nie moge sie do tego
przyzwyczaic!), ktory tracil tak piekna pogode. Smiac sie jednak
moglam za chwilke tylko z siebie, gdy stojac pod parasolem spedzilam
dwie godziny czytajac ksiazke. Owszem, na plazy. W tropikalnej ulewie.
Popoludnie spedzilismy ogrywajac sie nawzajem w ping ponga i staczajac
zazarte bitwy w badmintona. Odwiedzilismy rowniez nasze zolwie, ktore byly wyjatkowo ospale.
Dzis natomiast calutki dzien padalo. Ale i tak jest przepieknie. Dawno
nie widzielismy tak egzotycznej wyspy, tak intrygujacych
ptakow(podobno czesc nalezy do gatunkow endemicznych i wystepuje
jedynie na Seszelach)i tak wspanialych roslin.
Jednak dzisiejszy post bedzie o czyms zupelnie innym. O nieziemskim jedzeniu.
Rafcio jest zachwycony, bo znalezlismy restauracje, w ktorej moze
zjesc pysznego rib eye'a, a na deser banany w polewie karmelowej z
lokalnymi lodami o tajemniczo brzmiacym smaku 'tonka'. Rafcio
twierdzi, ze przypominaja w smaku nugat, wedlug mnie blizej im do
wanilii. Jednak co do jednego jestesmy zgodni- sa wysmienite.
Kolacje natomiast sa rozkosza dla podniebienia (szczegolnie Rafcia!).
Wybor jest ogromny i nie mozemy sie nadziwic niektorym Niemcom, ktorzy
dzielnie probuja doslownie wszystkich potraw( a samych deserow jest
kolo 8!). Dla potwierdzenia naszych slow wklejamy zdjecia.