Thursday, 5 July 2012

Nietoperz, joga i abs, czyli jak spedzilismy dwa ostatnie dni


Wczoraj i dzisiaj postanowilismy sprawdzic, jak wygladaja atrakcje zapewnione przez nasz hotel.
Ja wczoraj rano poszlam na joge, ktora byla prowadzona przez malego, krepego ale zadziwiajaco wygimnastykowanego instruktora. Sceneria byla bajkowa- zajecia odbywaly sie na terenie spa, nad pieknym basenem, otoczonym z kazdej strony zielonymi gorami. Pozniej natomiast, juz razem, wybralismy sie na "abs session", czyli cwiczenie brzucha( wczoraj wydawalo mi sie, ze cwiczenia te nie byly zbyt ciezkie, dzis jednak zmienilam zdanie).
Dzisiaj bylismy zapisani na salse, jednak jak znalezlismy sie na sali, okazalo sie, ze bierzemy udzial w tradycyjnych tancach- mucha i sega. Zalowalismy, ze nie wzielismy ze soba kamery albo chociaz aparatu. Widok Niemcow( i nas, trzeba przyznac) przebranych w tradycyjne stroje- dlugie, falbaniaste(o pare rozmiarow za duze) spodnice dla kobiet oraz kwiecistych, otwartych na piersiach koszulach dla mezczyzn probujacych poruszac sie w takt muzyki, ktora kiedys towarzyszyla niewolnikom w krotkich chwilach przerwy, byl bezcenny.Dawno sie tak nie ubawilismy.( Z pewnoscia palma pierwszenstwa, jesli chodzi o zaangazowanie nalezy sie pewnemu starszawemu Niemcowi. Jednak trzeba docenic dystans do siebie)

Wieczorem udalo nam sie zaobserwowac nietoperze owocowe, ktore tutaj wystepuja(zdjecie jednego zamieszczamy ponizej), a kolacje zjedlismy w malusienkiej restauracji o wdziecznej nazwie "Adam&Eve". Jedzenie bylo oczywiscie przepyszne ale restauracja ta jest niezwykla ze wzgledu na romantyczna atmosfere- stoliki znajduja sie na piasku, a jedzenie oswietla blask swiec.






Tuesday, 3 July 2012

Roller coaster


Dzisiaj wybralismy sie na wycieczke. Stwierdzilismy, ze nie bedziemy sie zachowywac jak typowi turysci(no dobrze, kierowalismy sie glownie pobudkami finansowymi) i zamiast jechac klimatyzowanym mikrobusikiem badz taksowka wybralismy lokalny autobus. Trzeba tu dodac, ze bylismy goraco wspierani przez pania w recepcji, ktora rozplywala sie nad wygoda lokalnego autobusu, jedynie dodajac, ze "troche rzuca"(nie zdziwilo nas to biorac pod uwage krete i gorzyste sciezki wijace sie przez cala wyspe niczym makaron, ktory Rafcio jadl na kolacje)

Gdy tylko zobaczylismy autobus zrozumielismy dlaczego bilet do stolicy, Victorii, kosztuje jedynie 5 "fistaszkow" zamiast 600. Czekalismy przy petli autobusowej, wiec mielismy okazje zaobserwowac cala procedure budzenia do zycia autbousu. Trwalo to kilka minut, autobus warczal, charczal, prychal ale poddal sie i niechetnie wywlokl na przystanek. 
Opisywanie calej naszej podrozy byloby z pewnoscia nuzace, jednak dla nas ta przejazdzka nuzaca z pewnoscia nie byla. Na kazdym zakrecie czlowiek mial dusze na ramieniu, czy tym razem straszny pisk oznacza, ze autobus nie wyhamuje i stoczy sie do lazurowego morza. Co wiecej, mielismy za darmo atrakcje godne najlepszego roller coastera, gdyz kierowca uznawal za konieczne rozpedzenie sie do jak najwiekszej predkosci, jaki tylko jego charczacy staruszek mogl osiagnac, by nagle zahamowac po dwoch minutach na przystanku(a przystankow z naszego resortu do Victorii bylo naprawde sporo)

Sama stolica, co prawda posiadajaca troche uroku(szczegolnie jedna aleja, aspirujaca do Pol Elizejskich, u konca ktorej widnieje miniaturowa kopia Big Bena), rozczarowala nas- spodziewalismy sie malutkich sklepikow z lokalnymi wyrobami, pieknego marketu, o ktorym tyle slyszelismy od miejscowych. Sklepiki niestety bardziej przypominaly nasze sklepy z czasow PRLu, a targ okazal sie malutki i oprocz  oszalamiajaco pachnacych przypraw i malego rekina nie bylo na nim nic godnego uwagi.
Trzeba jednak przyznac, ze polozenie Victorii(ktora niektorzy nazywaja najmniejsza stolica swiata ale Rafcio twierdzi,ze chyba nie byli w takim razie w Laosie) jest niesamowite- z jednej strony otaczaja ja pokryte bujna, egzotyczna roslinnoscia gory, z drugiej zas widac turkus morza i biel piasku.

Ogrod botaniczny z pewnoscia zrobilby na nas o wiele wieksze wrazenie, gdyby nie to,ze niecaly rok temu bylismy w zniewalajacym  ogrodzie Kirstenboscha.  Przy nim jedno drzewo coco de mer(znane z tego, ze jako jedyne na swiecie ma "meskie" badz "zenskie" owoce, ktore faktycznie przypominaja odpowiednie czesci ciala) oraz malutka zagroda dla zolwiow z Aldabry( w naszym resorcie sa one zdecydowanie bardziej aktywne i zadowolone z zycia) wypadly dosc blado. Jednak bliskosc lasu tropikalnego oraz sam fakt, ze zyja w nim nietoperze owocowe(ktoych niestety nie udalo nam sie ujrzec, mimo, ze jestem prawie pewna, ze jeden przelecial nad nami pare dni temu, gdy wracalismy z kolacji)dodal ogrodowi tajemniczosci i sprawil, ze wizyta w nim moze zostac zaliczona do bardzo udanych.
Nasz cel nie-bycia zwyklym turysta nie zostal osiagniety, gdyz przez bardzo agresywne dzis slonce zrobilo mi sie troche slabo i Rafcio musial zlapac pierwsza lepsza taksowke. Ponizej zamieszczamy kilka zdjec z dzisiejszej wyprawy.









Sunday, 1 July 2012

Sporty wodne

O pogodzie nie warto juz pisac. Co ciekawe, przy kolacji uslyszelismy

wymiane zdan pomiedzy grupkami niemieckich i austriackich turystow i
jedna pani powiedziala, ze jest tu juz trzeci raz. Ostatni raz byla w
marcu i caly czas padalo, no a teraz jak jest kazdy chyba wie (czyt. w kratke).

Zapuscilismy sie dzis na spacer poza obszar naszego duzego kurortu i
obejrzelismy malutka, brudna ale przepieknie polozona wioske z
kosciolem, z ktorego plynela radosna muzyka. Widzielismy tez dziwny
domek z ladnymi kwiatami doniczkowymi i czystym obejsciem, ktore od
ulicy odgradzal plotek. Nie byloby w tym nic dziwnego gdyby nie to, ze
na jednej sztachecie byla wbita glowa lalki podobnej do baby born.

Popoludnie spedzilismy na rowerku wodnym oraz malym bardzo zwrotnym katamaranie, na ktorego
namowil mnie Rafcio. Bylo bardzo milo i zabawnie dopoki nie okazalo
sie, ze przy kazdym zwrocie trzeba natychmiast przepelznac po tej
siatce na druga strone, zeby nie dostac bomem w glowe i nie wypasc do
rekinow (ktorych nie widzielismy ale ci sami Niemcy, ktorzy dyskutowali
o pogodzie, pokazywali zdjecia dwumetrowego rekina, ktorego widzieli u
brzegu sasiedniej wyspy).

A zolwie dzis znow ospale.