Mielismy dwudniowa przerwe w pisaniu z powodu slubu, ktory sie odbywal w naszej willi(nie wypadalo okupowac recepcji w tlumie wesolych Wlochow). Dzis dotarlismy do Sorrento i Rafcio caly czas powtarza: "Tesknie za nasza willa". Ja tez. Ostatni dzien byl cudowny, bo udalo nam sie odkryc perelke, do ktorej kiedys bedziemy musieli wrocic, a mianowicie urocze miasteczko Castellammare di Stabia.
Miasteczko o wiele bardziej spodobalo nam sie niz oslawione Amalfi i nawet niz Sorrento, w ktorym teraz jestesmy. Sliczne widoki- morze i wspanialy Wezuwiusz, malutkie eksluzywne butiki, ktore z zewnatrz wygladaja zupelnie niepozornie, zero turystow i tetniacy zyciem pasaz nadmorski, na ktorym spedzilismy duzo czasu z przyjemnoscia ogladajac mieszkancow. Nasza uwage przykulo dwoch mezczyzn spacerujacych razem z malusienkim psem (ratlerkowatym). Po polgodzinnej obserwacji przy najlepszych lodach, jakie kiedykolwiek jadlam ( a probowalam ich tutaj duzo) zauwazylismy, ze nie byl to przypadek odosobniony- widocznie male pieski sa w modzie. Co wiecej, duzo mezczyzn, szczegolnie starszych, ubranych bylo a la " capri style" ( tak to okreslil sprzedawca w butiku, w kotrym Rafcio nabyl marynarke), czyli neonowe spodnie w polaczeniu z elegancka koszula. Choc brzmi to ekstrawagancko, trzeba przyznac, ze wygladalo to niezle, szczegolnie w polaczeniu ze sceneria i nadmorska bryza. Bardzo spodobalo nam sie tez to, ze pomimo dosc poznej pory molo pelne bylo rodzin z malutkimi dziecmi. Widac, ze Wlosi sa bardzo rodzinni( pomijamy tutaj znane wszystkim stereotypowe poglady o ich rodzinach "na boku"-nawet zonaci mezczyzni z checia ogladaja sie za mlodymi dziewczynami) i mile jest to, ze dzieci uczestnicza w wielu waznych wydarzeniach, tak jak na slubie, ktory sie odbywal w naszej willi- dzieci byly po prostu usypiane w recepcji przez prawdziwa, przemila wloska "Mamme". Oczywiscie wiekszosc mieszkancow Castellmmare byla swietnie ubrana (nie dziwimy sie temu- maja pod reka wspaniale sklepy, w ktorych mozna upolowac cos interesujacego).
Wieczor byl "wisienka na torcie"- kolacje zjedlismy w willi o nazwie "Panoramico", z ktorej rozciagal sie chyba nawet ladniejszy niz z naszej, widok na Wezuwiusza i doline, w ktorej wesolo migotaly swiatelka domkow. Na tarasie z nami byli sami Wlosi, ktorzy delektowali sie polmetrowymi pizzami. Zalaczamy zdjecia burzy, o ktorej juz wspominalam oraz zdjecie, ktore wyglada jak kadr z " Ojca Chrzestnego": Rafcia w otoczeniu mezczyzn w miasteczku Lettere, w ktorym cale zycie toczylo sie wokol malutkiego skwerka sasiadujacego z kosciolem. A o dzisiejszym dniu napiszemy w drugim poscie.
No comments:
Post a Comment