Friday, 10 July 2009

Tajlandia:3 days in Bangkok

Ostatnie 3 dni spedzilismy dosc bezproduktywnie z turystycznego punktu widzenia, aczkolwiek pomimo choroby Niki, dobrze sie bawilismy.
Tym razem odkrylismy nowoczesna strone stolicy Siamow.

Bylismy w mega-nowoczesnym centrum handlowym i juz wybralismy sobie samochody na przyszlosc-Rafcio czeka az zakoncza renowacje salonu Astona, a Nika wybrala Porsche 997.

Po powrocie z poludnia mamy zamiar wybrac sie do supernowoczesnego kina z podwojnymi siedzeniami .
(u gory zachod slonca i duma mieszkancow miasta - nowoczesny Skytrain)

Wczoraj jedlismy kolacje w Hard Rock Cafe (zdjecia wkrotce).Jedzenie pyszne, swietna atmosfera.
Cieszymy sie ,ze za godzine wyruszamy na poludnie, bo od 2 dni zrobilo sie strrrrrasznie goraco.
Z ciekawostek, spotkalismy naszych znajomych Niemcow , ktorych poznalismy w Laosie i z ktorymi podrozowalismy do Kambodzy (ogolnie widzimy czesto te same twarze globtrotterow).
Jedna z nich jest amerykanin, ktory jadl z nami przez 3 dni sniadanie w Starbucksie i zawsze byl tam o tej samej (nietypowej jak na sniadanie - 12/14ta) porze co my. Yankesi szczegolnie upodobali sobie Laos - Peter (z Vientiane, urodzony w San Fr.) i Bobby (Bangkok, ur. Hawaje) twierdza, ze nie ma lepszego miejsca w Indochinach niz nasze ulubione krolestwo.
Dziwwwne ale ludzie sa tam wyjatkowo sympatyczni, to fakt. Nie mozna tego powiedziec niestety o Tajach.
Wczoraj lapalismy taksowke na wyjatkowo ruchliwej arterii. Po 10 minutach jedna sie zatrzymala.Rafcio podszedl i w tym miejscu zamieszczamy doslowny dialog(t-taksiarz):
R: To Banglamphu?
T: How much?
R:Taximeter,ok?
T:F*** you!!!
Kolejnym dziwakiem byl dzisiejszy sprzedawca t-shirtow.Rafcio nabyl juz jedna ksozulke w sklepie obok i pyta(s-sprzedawca):
R:How much?
S:190
R:100
S(pokazal nam gdzie jest wyjscie)

Od wyzej wspomnianego Bobbiego dowiedzielismy sie,ze Siamowie nie lubia turystow, a Wietnamczycy podono wrecz ich nie znosza (edukacja gra szczegolna role) . Dobre to krolestwo Lao.

No comments: