Friday, 29 August 2008
USA: Ostatnie 48h
Ostatnie 48 godzin wyprawy opisac mozna jednym slowem - KOSZMAR!
Zaczelo sie niewinnie. Rafcio mial urodzinki i wyszlismy rano na plaze. Bylo super. Po powrocie do 3,5 (*) hotelu (ktory byl swietny) Rafcio zle sie poczul i nastepna czesc dnia minela nam na lataniu do apteki po wode i aspiryne (Dominika) i lezeniu pod koldra (Rafcio). A mielismy sie spotkac ze znajomymi z Levallois. Co gorsza okazalo sie, ze nie da sie odwolac wieczornej kolacji (koszt anulacji to 100 USD!!!) ani zamowic lekarza do domu (koszt: 675 USD!!!!!!), gdzie my trafilismy??!! W rezultacie wybralismy sie taksa do restauracji o tajemniczej nazwie B.E.D. Miejsce okazalo sie rewelacja. Nigdy nie jedlismy tak dobrej ryby (Sea Bass) a wystroj byl wyjatkowo nietypowy - siedzialo sie na duzych lozkach-kanapach, dj i mini kino na scianach tworzyly super klimat. Wszystko podswietlane na fioletowo niczym w dobrym klubie nocnym (z reszta wejscie tez wygladalo jak klub). Ciekawskich zapraszamy tutaj:
http://www.bedmiami.com/site/view/
Bywaly tam rozne gwiazdy jak poznacie kogos dajcie znac w komentarzach bloga:
http://www.bedmiami.com/site/view/paparazzi.html
Tort byl takze niesamowity - pyszne czekoladowe ciasto z lodami. Palce lizac! W dodatku Rafcio byl na prochach wiec go nic nie bolalo :D
Niestety dalsza czesc wieczoru okazala sie straszna. Pojechalismy do szpitala aby sie upewnic, ze wszystko jest OK. Czekalismy dwie godziny w poczekalni z wariatami. Szpital faktycznie super jesli chodzi o sprzet. Obsluga - mocno srednia. Po trafieniu na konsultacje (okolo polnocy) dowiedzielismy sie, ze jest podejrzenie bardzo groznej choroby tropikalnej i nalezy pobrac plyn rdzeniowy oraz krew. Nastepne cztery godzin byly horrorem (szczegolnie dla Dominiki, ktora wychodzila z siebie z nerwow) - czekanie na wyniki w malym pokoju. Wyniki okazaly sie OK wiec udalismy sie "szybko" do hotelu : 4:00 rano (!). Dominika poszla spac o 5tej pakujac reszte rzeczy a Rafcio ustawil budzik na 6 i zasnal kamiennym snem (po lekach usypiajacych podanych dozylnie).
ZASPALISMY!!! i Rafcio kiedy otworzyl oczy na zegarku byla godzina 9 (nie slyszelismy budzika). A o 9:30 odlatywal samolot....
Tutaj padl kolejny rekord wyprawy: wyjscie z hotelu zajelo nam zaledwie 3 minuty i juz o 9:40 bylismy na lotnisku.
Udalo nam sie przestawic lot do NYC na 12ta (o 20tej mielismy lot z NYC do Paryza) - niby wszystko na styk ale wydawalo sie do zrobienia - zahaczymy o Igora, odbierzemy bagaze i pojedziemy spokojnie na drugie lotnisko. Niestety lot zaczal sie opozniac i ostatecznie wylecielismy z Miami o 14h30!
Wygladalo wiec na to, ze bedziemy nocowac w NYC i stracimy ok. 200 euro za czekanie do nastepnego dnia (nocleg, taxa., przelozenie lotu...).
Na la guardii wyladowalismy o 5 ale bagaze odebralismy dopiero o 5:40. Dostac sie na lotnisko w 50 minut: MISSION IMPOSSIBLE (trzeba jechac przez manhattan po bagaze wiec minimum to 1h30 nie liczac korkow).
Jednak misja okazala sie mozliwa dzieki SUPER taksowkarzowi, ktory znal miasto i skroty oraz uliczny traffic (dzieki polaczeniu z biurem) jak wlasna kieszen. Dotarlismy do check in'u o 7h00 czyli na 1h przed odlotem - ostatni dzwonek!
Wszystko wygladalo rozowo - ale z naszym pechem cos musialo sie zdarzyc.
Czekalismy ponad godzine na odlot (korek 30 samolotow na pasie startowym) a potem wpadlismy w straszne turbulencje nad polwyspem labradora (w malutkim samolocie o 6 siedzeniach w szerz dalo sie to szczegolnie odczuc).
PS. Dla tych ktorzy wybieraja sie do USA: kupujcie ubezpiecznie zdrowotne z natychmiastowym pokryciem wydatkow - UP FRONT.
Zaczelo sie niewinnie. Rafcio mial urodzinki i wyszlismy rano na plaze. Bylo super. Po powrocie do 3,5 (*) hotelu (ktory byl swietny) Rafcio zle sie poczul i nastepna czesc dnia minela nam na lataniu do apteki po wode i aspiryne (Dominika) i lezeniu pod koldra (Rafcio). A mielismy sie spotkac ze znajomymi z Levallois. Co gorsza okazalo sie, ze nie da sie odwolac wieczornej kolacji (koszt anulacji to 100 USD!!!) ani zamowic lekarza do domu (koszt: 675 USD!!!!!!), gdzie my trafilismy??!! W rezultacie wybralismy sie taksa do restauracji o tajemniczej nazwie B.E.D. Miejsce okazalo sie rewelacja. Nigdy nie jedlismy tak dobrej ryby (Sea Bass) a wystroj byl wyjatkowo nietypowy - siedzialo sie na duzych lozkach-kanapach, dj i mini kino na scianach tworzyly super klimat. Wszystko podswietlane na fioletowo niczym w dobrym klubie nocnym (z reszta wejscie tez wygladalo jak klub). Ciekawskich zapraszamy tutaj:
http://www.bedmiami.com/site/view/
Bywaly tam rozne gwiazdy jak poznacie kogos dajcie znac w komentarzach bloga:
http://www.bedmiami.com/site/view/paparazzi.html
Tort byl takze niesamowity - pyszne czekoladowe ciasto z lodami. Palce lizac! W dodatku Rafcio byl na prochach wiec go nic nie bolalo :D
Niestety dalsza czesc wieczoru okazala sie straszna. Pojechalismy do szpitala aby sie upewnic, ze wszystko jest OK. Czekalismy dwie godziny w poczekalni z wariatami. Szpital faktycznie super jesli chodzi o sprzet. Obsluga - mocno srednia. Po trafieniu na konsultacje (okolo polnocy) dowiedzielismy sie, ze jest podejrzenie bardzo groznej choroby tropikalnej i nalezy pobrac plyn rdzeniowy oraz krew. Nastepne cztery godzin byly horrorem (szczegolnie dla Dominiki, ktora wychodzila z siebie z nerwow) - czekanie na wyniki w malym pokoju. Wyniki okazaly sie OK wiec udalismy sie "szybko" do hotelu : 4:00 rano (!). Dominika poszla spac o 5tej pakujac reszte rzeczy a Rafcio ustawil budzik na 6 i zasnal kamiennym snem (po lekach usypiajacych podanych dozylnie).
ZASPALISMY!!! i Rafcio kiedy otworzyl oczy na zegarku byla godzina 9 (nie slyszelismy budzika). A o 9:30 odlatywal samolot....
Tutaj padl kolejny rekord wyprawy: wyjscie z hotelu zajelo nam zaledwie 3 minuty i juz o 9:40 bylismy na lotnisku.
Udalo nam sie przestawic lot do NYC na 12ta (o 20tej mielismy lot z NYC do Paryza) - niby wszystko na styk ale wydawalo sie do zrobienia - zahaczymy o Igora, odbierzemy bagaze i pojedziemy spokojnie na drugie lotnisko. Niestety lot zaczal sie opozniac i ostatecznie wylecielismy z Miami o 14h30!
Wygladalo wiec na to, ze bedziemy nocowac w NYC i stracimy ok. 200 euro za czekanie do nastepnego dnia (nocleg, taxa., przelozenie lotu...).
Na la guardii wyladowalismy o 5 ale bagaze odebralismy dopiero o 5:40. Dostac sie na lotnisko w 50 minut: MISSION IMPOSSIBLE (trzeba jechac przez manhattan po bagaze wiec minimum to 1h30 nie liczac korkow).
Jednak misja okazala sie mozliwa dzieki SUPER taksowkarzowi, ktory znal miasto i skroty oraz uliczny traffic (dzieki polaczeniu z biurem) jak wlasna kieszen. Dotarlismy do check in'u o 7h00 czyli na 1h przed odlotem - ostatni dzwonek!
Wszystko wygladalo rozowo - ale z naszym pechem cos musialo sie zdarzyc.
Czekalismy ponad godzine na odlot (korek 30 samolotow na pasie startowym) a potem wpadlismy w straszne turbulencje nad polwyspem labradora (w malutkim samolocie o 6 siedzeniach w szerz dalo sie to szczegolnie odczuc).
PS. Dla tych ktorzy wybieraja sie do USA: kupujcie ubezpiecznie zdrowotne z natychmiastowym pokryciem wydatkow - UP FRONT.
Subscribe to:
Posts (Atom)