Wypozyczylismy na dwa dni samochod i wybralismy sie dzisiaj do Simon's Town, w ktorym znajduje sie plaza (i park narodowy) gdzie wygrzewaja sie pingwiny, a nastepnie pojechalismy na Przyladek Dobrej Nadziei ale wszystko po kolei.
Juz sama droga do Simon's Town byla bardzo przyjemna- krajobraz ulegl zmianie jak tylko opuscilismy okolice miasta- wylonily sie dziwne gory, przypominajace troche Gore Stolowa, a pozniej ukazalo sie lazurowe morze poprzecinane bialymi grzbietami fal. Simon's Town, wikotrianskie portowe miasteczko tez okazalo sie bardzo urokliwe. Wzdluz glownej drogi znajduja sie male kolorowe domki z szyldami pochodzacymi jeszcze z poczatkow XX wieku, a w porcie, bedacym od ponad dwustu lat baza brytyjskiej Royal Navy, a nastepnie, po powstaniu RPA marynarki tego kraju, zacumowanych jest wiele zaglowcow oraz okretow floty .
W parku narodowym (ktory nadal stanowi czesc Parku Narodowego Gory Stolowej)oprocz pingiwinow wylegujacych sie w krzakach tuz przy sciezce, czekala na nas wspaniala niespodzianka. Kiedy zajeci bylismy ogladaniem wyjatkowo rozleniwionego pingwina, ukazaly nam sie dwa smieszne rudawe stworzonka, troche przypominajace tchorzofretke, troche krolika bez uszu ale na pewno nie slonia- zwierzecia, z ktorym sa najblizej spokrewnione. Byly to goralki przyladkowe. Jednak udalo nam sie je zobaczyc.
Po przejsciu sciezka wijaca sie wzdluz fybosow, w ktorych siedzialy schowane pingiwny, dotarlismy na Boulder's Beach, na ktorej mozna ich zobaczyc najwiecej. Ogromne wrazenie zrobila na nas cala ich kolonia( tak myslelismy na poczatku) zebrana na skale- wygladalo to tak, jakby, porownanie Rafcia" pingwiny odprawialy jakas msze". Po zblizeniu sie do nich, okazalo sie, ze wsrod pingwinow znajduje sie takze wiele innych czarnych ptakow. Ale widok i tak byl bardzo interesujacy. Wspomne jeszcze tylko, ze po drodze zobaczylismy jakiegos dziwnego gada- troche przypominajacego weza, troche jaszczurke. Nie bylam zbyt zadowolona, gdy Rafcio nachylil sie blisko niego, zeby zrobic mu zdjecie.
Gdy wracalismy do samochodu, rozbawil nas znak, na ktorym bylo napisane:" Sprawdz, czy pod twoim samochodem nie ma pingwina". Pozniej, w drodze na Przyladek Dobrej Nadziei mijalismy znaki ostrzegajace przed mozliwoscia spotkania sie z pingiwnem na drodze, a nastepnie przestrzegajace przed pawianami. Zdziwilo nas to, ze przy kazdym parkingu i punkcie widokowym czerwonymi literami ostrzegano, ze"pawiany sa dzikimi, niebezpiecznymi zwierzetami. Pod zadnym pozorem nie mozna ich karmic ani dotykac"- zdarza sie, ze pawian dostanie sie do samochodu, nalezy wteyd poczekac, az wyjdzie.Jak sie pozniej dowiedzielismy, spotkania z nimi czasami koncza sie bardzo nieprzyjemnie. Mimo wszystko, chcielismy je zobaczyc, chociaz z daleka, jednak slynne ze zlosliwosci i tym razem daly jej wyraz i sie przed nami schowaly.
Park Przyladka Dobrej Nadziei nas zaskoczyl i oczarowal. Mielismy wrazenie, jakbysmy naprawde znajdowali sie na zupelnym koncu swiata. Wrazenie to potegowal ksiezycowy krajobraz- niziutkie fybosy, krzaczki porastajace gory wylaniajace sie jakby prosto z morza, pagorki z pojedynczymi, typowoafrykanskimi ksztaltem karlowatymi drzewami, wiejacy wiatr.
Dlugo szukalismy porownania -byc moze podobnie wyglada Patagonia w Argentynie, okolice Przyladka Horn, jednak nam Park Przyladka Dobrej Nadziei przywiodl na mysl australijski krajobraz.
W Parku udalo nam sie wypatrzec dwie pary strusi. Jedna zobaczylismy, gdy przygladalismy sie Cape Point i latarni, ktora teraz wspaniale oswietla droge morska( Wczesniejsza, jeszcze do niedawna pulsowala zbyt slabym swiatlem- w trakcie 900 godzin rocznie niklo ono ze wzgledu na zle warunki atmosferyczne- podobno bylo to przyczyna zatopienia Lusitanii w 1911 roku w okolicy Przyladka).Druga z nich znajdowala sie tuz przy drodze i wcale nie przejmowala sie przejezdzajacymi samochodami, tylko z zajeciem i zamysleniem skubala trawe, potrzasajac pieknymi piorami. Mimo ostrzezen przed pawianami, w parku umieszczonymi niemalze na kazdym zakrecie sciezki, nie spotkalismy ich.
Przyladek Dobrej Nadziei jest niesamowity- gdy weszlismy na skaly(zeby znalezc sie juz na jak najbardziej wysunietym na poludnie skrawku ziemi w Afryce jak tylko mozliwe)zrozumielismy, dlaczego tyle statkow zatonelo w jego okolicach. Rozbijajace sie z kazdej strony z hukiem, a wrecz rykiem fale, surowe skaliste wybrzeze i wzburzone morze w oddali napelnily nas podziwiem, a troche tez lekiem i szacunkiem dla nieokielznanych sil natury. Pierwotna nazwa przyladka-"Przyladek Burz"nadana przez Bartoloemu Dias znacznie lepiej opisywala ta sile i dzikosc, ktore otaczaja Przyladek Dobrej Nadziei.(Nazwa zostala jednak zmieniona przez krola Portugalii Jana II, ktory uznal, ze osiagniecie tego miejsca daje nadzieje na dotarcie az na Daleki Wschod).
1 comment:
Super
Post a Comment