Friday, 26 August 2011

Urodzinowy wypad - w glab ladu czyli Stellenbosch i Hermanus







Droga wiodaca przez winnice, przypominajace te toskanskie, udalismy sie do Stellenboscha- slicznego miasteczka uniwersyteckiego, w ktorym saczac poranna kawe przygladalismy sie budynkom najlepiej odzwierciedlajacym kolonialny holenderski styl budownictwa. Miasteczko nas urzeklo- a najbardziej spodobal nam sie rynek z zielonym angielskim trawnikiem, otoczony bialutkimi domkami i pasmem gor rysujacym sie w oddali.
Po drodze do Hermanusa- swiatowej stolicy wielorybow, wstapilismy do jednej z winnic. Wiodla do niej kilukilometrowa droga, wijaca sie wzdluz krzewow winnych i malego jeziorka. Biale wino, ktore sprobowalismy, okazalo sie wysmienite- wytrawne ale dosc lekkie.
Wjezdzajac do Hermanusa, mielismy nadzieje, ze uda nam sie ujrzec jakiegos wieloryba. We wszystkich przewodnikach, ktore czytalismy, bylo napisane, ze sierpien to najlepszy miesiac na zobaczenie tych morskich gigantow. Co wiecej, Hermanus jest nazywany" swiatowa stolica wielorybow", podobno jest to najlepsze miejsce na swiecie do obserwowania tych zwierzat z ladu i jako jedyne miasto swiata zatrudnia sie tu czlowieka, ktory zawodowo zajmuje sie wolaniem wielorybow(nazywany jest"whale crier"- przynajmniej nie ma duzej konkurencji na rynku pracy).
Niestety, wieloryby, tak jak i pawiany, okazaly sie zlosliwe i mimo, ze wielu turystow zgromadzilo sie na skalkach z napieciem sledzac morze i kazda wieksza fale witajac jako zapowiedz przybycia wieloryba, zaden z nich nie raczyl sie pojawic. Co wiecej, whale crier osobiscie poinformowal nas, ze niestety dzis na pewno wielorybow nie bedzie, bo od trzech dni padalo, co sklonilo je do wyniesienia sie w glab oceanu. Jak nam wyjasnil, wieloryby obawialy sie wpadniecia na skaly morskie. Prawdziwosc jego slow podkreslil fakt, ze wszystkie wycieczki, zarowno lodka, jak i kajakiem(swoja droga trzeba byc niebywale odwaznym, zeby podplywac kajakiem w odleglosci kilku metrow od wieloryba!) na dzien dzisiejszy zostaly odwolane.
Jednak mimo braku glownej atrakcji Hermanusa, spedzilismy bardzo mily czas jedzac przepyszny lunch w restauracyjce z pieknym widokiem na morze i spacerujac po miasteczku.
Wyjezdzajac z Hermanusa skrecilismy w zla droge i przypadkiem znalezlismy sie w townships( przedmiescia, w ktorych mieszkaja najubozsi mieszkancy RPA, ktorzy naplyneli do miast z prowincji). Trudno nawet opisac, jak okropne jest jechanie samochodem wzdlug barakow, w ktorych czlowiek nawet nie smialby zostawic psa na noc, wzdluz zebranych ludzi, ktorzy urzadzaja grilla na oponie i jak smutno jest widziec mlodziutka dziewczynke- moze 13-letnia- w ciazy. Wrazenie to poteguje fakt, ze niecale kilka kilometrow dalej rozciagaja sie wspaniale wille z widokiem na ocean. Jeszcze gorsze sa townships w okolicach Kapsztadu, ktore tez mielismy okazje dzis ujrzec(na szczescie tylko z autostrady)- widok tysiecy kolorowych barakow wzniesionych jeden na drugim, opierajacych sie o siebie, jest porazajacy.
Droga z Hermanusa do Kapsztadu byla przepiekna.Krajobraz czasami przypominal wloski, a czasami kalifornijski- szczegolnie trasa szybkiego ruchu nad samym lazurowym morzem

2 comments:

zbro said...

haha! opanowałam komentarze! to teraz się pochwalcie, co jedliście, bo nie mogę tego rozpoznać na zdjęciu ;)

Nika said...

Ja grillowane kalmary, a Rafcio jakas tutejsza rybke;)